środa, 4 sierpnia 2010

Calais 13.07.2010
















No i nareszcie wjechaliśmy do Francji.
Calais - miasto portowe. Pierwsze pieczywo z "boulangerie", które są dosłownie na każdym kroku, prawdziwe ciastka francuskie i pierwsze prawdziwe francuskie sery, które w sklepie czuje się już z odległości kilku metrów i pierwszy Cydr - regionalne wino/piwo z Normandii.
Oprócz zwiedzania miasta byliśmy w Muzeum Wojny. Urządzone w starym bunkrze miało niezły klimat, co nie przeszkodziło naszemu synkowi wynudzić się na maksa i zasnąć.

Arnhem/ Beekbergen 12.07.2010










Niemcy żegnały nas nawałnicą i niezłą burzą, co spowodowało, że do Arnhem dojechaliśmy o wiele później,niż było to zaplanowane. W związku z tym do muzeum, na którym nam bardzo zależało przyjechaliśmy 5 minut po czasie!!! Obejrzeliśmy eksponaty przed muzeum i pojechaliśmy na cmentarz żołnierzy biorących udział w Market Garden. Holandia nas zachwyciła porządkiem, widokami miasteczek i wioseczek, otwartością ( niezasłonięte okna na pół ściany, praktycznie brak bram, płotków, itp. ).
Natomiast pokój w hotelu był raczej kiepskawy, ale za to hotel mieliśmy w urokliwym Beekbergen ( niedaleko Arnhem ). W Beekbergen Jasiu oczarował kelnerkę, która pozwoliła mu wybrać misia z wielkiego kosza pluszaków i ku radości Holenderki wybrał pomarańczowego pieska :)

Magdeburg 11.07.2010


















Droga do Magdeburga przebiegła bezproblemowo ( względnie mały, płynny ruch ). Sam Magdeburg przywitał nas pustymi ulicami i upałem. Wszystkie interesujące nas obiekty były umiejscowione w Centrum. W Magdeburgu jedliśmy też przepyszne dania w restauracji na tamtejszym Rynku - jak się później okazało to był właściwie jeden z 2 posiłków, jakie udało ( chociaż może to nie jest właściwe słowo ) nam się zjeść w restauracji - dzięki naszemu Aniołkowi, który dość szybko się nudzi :)

Hotel fajny z bardzo fajną łazienką, a śniadanie najlepsze, jakie zjedliśmy w hotelach w czasie całych wakacji.